piątek, 8 lutego 2013

Drugie życie kowala

Rysowanie tej książki uchroniło mnie przed alkoholem – opowiada Stanisław Dzięcioł. – To było jeszcze wtedy, jak pracowałem w konserwacji. Po pracy wszyscy koledzy schodzili się i pili. A ja wtedy zamykałem się sam w hotelowym pokoju i prowadziłem swoje drugie życie.
 o
560-stronicowa księga rysunków została od początku do końca stworzona przez Stanisława. Wszystkie kartki wyciął nożem, zszył razem i oprawił w twardą okładkę, oklejoną czerwonym płótnem, które wyciął ze starej flagi znalezionej w pracy. Przód okładki pokrył czarną okleiną, w której umieścił otwór z szybką na wzór „judasza” w drzwiach.
Gdy bierze się książkę do ręki, można spojrzeć przez judasza i od razu zobaczyć, że tu zaczyna się moje drugie życie – mówi Stanisław.
Za szybką wkleił miniaturowy rysunek pejzażu - oczywiście wykonany długopisem. Poniżej okrągłego okienka namalował napis swoją autorską, cienką, rozciągniętą czcionką – „Drugie życie”.

Książka jest zarazem szkicownikiem i pamiętnikiem artysty. Na każdej rozkładówce znajduje się długopisowy rysunek – po prawej stronie, a po lewej osobiste zapiski – komentarze do rysunków i luźne przemyślenia autora. Staszek prosi, aby nie czytać zapisków.
Nawet się cieszę – mówi – że zapisywałem to wszystko takim pismem (podobną czcionką, jak tytuł na okładce – przyp. aut.), bo teraz trudno to odszyfrować, czasem nawet mnie. Człowiek był młody, miał jakieś swoje przemyślenia. A teraz z perspektywy czasu wszystko to wydaje mi się takie banalne i infantylne.

Stanisław stworzył swoje „Drugie życie” w wieku 21 lat. Był to już wtedy jego 12. szkicownik tego typu. Pracował wówczas w branży kowalstwa artystycznego – w firmie zajmującej się konserwacją metalowych dekoracji wielu znanych zabytków w Krakowie. Staszek jest współtwórcą m.in. chorągiewek na szczycie Barbakanu, ślusarskich zdobień na Sukiennicach, a także twórcą wielkiej kołatki w drzwiach kamienicy na Rynku przy Brackiej. 

Wieczorami po pracy Staszek wypełniał rysunkami swoją książkę. Rysował konsekwentnie, strona po stronie. Założył sobie, że nie wyrwie ani jednej kartki i ukończy każdy rysunek przed rozpoczęciem kolejnego. Wspomina, że praca trochę przeszkadzała mu w tworzeniu – gdy wracał z pracy często umykała mu już wizja, która przyśniła się w nocy. Wszystkie rysunki z „Drugiego życia” – łącznie ponad 280 – są wyraźnie przesiąknięte sennymi inspiracjami – to wizje, w których wspomnienia, fantastyka, science fiction i horror przenikają się wzajemnie w surrealistycznych kompozycjach. Na wielu z nich można dostrzec ulubiony motyw Staszka – maleńką postać wędrowca z plecakiem, który kroczy ścieżką wiodącą w głąb obrazu – pośród gigantycznych miast przyszłości, baśniowych lasów lub sielankowych pejzaży, przypominających rodzime krajobrazy Staszka z Pojezierza Mazurskiego. Czarno-białe wizje z „Drugiego życia” to także oblicza diabelskich kreatur – smoków, ptaszysk, żywych szkieletów i wrogich kosmitów. 


 Staszek wskazuje na stronę 151 z rysunkiem przedstawiającym surrealistyczną fakturę, skomponowaną z form owadów, gąsienic i dziwacznych ornamentów:
- Tutaj narzuciłem sobie taką specjalną technikę. – opowiada – Wyciąłem z papieru malutkie okienko, przez które mogłem widzieć tylko mały fragment papieru. Rysowałem po kawałeczku, aż zarysowałem cały format obrazu. Kiedy wreszcie odsłoniłem rysunek, zrobił on na mnie wielkie wrażenie.

Stanisław przywiózł „Drugie życie” z rodzinnego domu na Mazurach. Oglądając rysunki po wielu latach, mówi z przekonaniem, że „książka nie wytrzymała próby czasu”. A tuż po chwili dodaje: „Przynajmniej widzę, jaki zrobiłem postęp w rysowaniu przez te 20 lat.”

Z każdą przewróconą kartą szkicownika-pamiętnika, tytuł „Drugie życie” nabiera głębszego znaczenia. Nawet na ostatniej stronie – wypełnionej miniaturowymi obrazkami, przedstawiającymi realistyczne, leśne krajobrazy -  podobne do tego z okienka na okładce. Kiedy bierze się do ręki lupę, można dostrzec na jednym z nich – pośród drzew – mikroskopijny domek. 









1 komentarz:

  1. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Chapeau bas Panie Stanisławie. Zazdroszczę i warsztatu i konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń